miércoles, 27 de febrero de 2013

Żuana fez anos!



Jako że w naszej małej mieścinie najlepsze imprezy mają miejsce we wtorki (ladies night - entrada e duas bebidas gratuitas :o) i akuratnie w piątki (muzyka jak w każdy inny dzień, ale wszyscy idą!), na passada sexta-feira jak zwykle wybrałyśmy się na jedną z nich, co by dobrze rozpocząć świętowanie urodzin Żuany. Ponieważ było to już jakieś 5 dni temu nie jestem w stanie powiedzieć, co dokładnie robiłyśmy i gdzie byłyśmy, wiele dni i nocy zlewa się w jeden kolorowy sen, ale prawdopodobnie tańczyłyśmy do późna w First Floor, jako że dokładnie

pamiętam, iż wstać w sobotę nie mogłyśmy wcale i nie była to zasługa jedynie ciepłej pościeli (nieporównywalnie cieplejszej niż aktualna temperatura pokoju). Jeszcze ciężej z bólem głowy było się nam ogarnąć, by wreszcie zrobić jakieś zakupy, a gdy i to się udało, w naszym przydomowym Pingo Doce (odpowiednik polskiej Biedronki, ale uwierzcie - naprawdę tanie to jest tylko wino i... ciasteczka czekoladowe) zabrakło tak oczekiwanej na naszym stole polskiej żubrówki (oprócz wyborowej, a ta tylko w jednym z klubów, to jedyny dostępny tu polski alkohol), co by swojsko przywitać gości. Na polepszenie humoru przy kasie Żuanie zabrakło kilku eurocentów do możliwości płacenia kartą, niestety solenizantka zamiast wziąć batona tudzież inny produkt za preco baixo, postanowiła wypłacić z bankomatu brakujące o dinheiro. Gdy już co nieco wydobrzałyśmy, trzeba było się zacząć przygotowywać na imprezę główną, na którą wcale nie miałyśmy ochoty. Na wczesny wieczór (czyt. 23:00 - i tak wszyscy się spóźnili) do naszego pięknego mieszkania na tak zwany bifor została zaproszona grupka naszych znajomych erasmusów. Nie przewidziałyśmy, że zdanie "zabierz ze sobą swój alkohol i przyjaciół" jest tak dosłowne, że z zaproszonych 10 osób zrobiło się jakieś 25, a wszystko w naszym biednym salonie przy zdziwionych minach wszystkich lokatorów. Jedyny niezaproszony współlokator (zgadnijcie który) przyszedł, siadł na kanapie i udawał, że rozumie Hiszpanów. Większość gości (80% Hiszpanie) nie miało pojęcia, czyje to mieszkanie i nawet "Sto lat, sto lat..." w wykonaniu Szany i kolegi z Granady niestety nie sprawiło, żeby ludzie zrozumieli, z jakiej okazji jest walne zebranie w naszym domu. [Pozdrawiam z tego miejsca wszystkich Erasmusów, którzy zaskakują nas swoją wiedzą na temat języka polskiego ("dzień dobry", "daj mi buzi" oraz... "dobra, dobra") a także również Brazylijczyka, który pewnego pięknego dnia w Mobility Office zaśpiewał nam niespodziewanie: "zima, zima, zima, pada, pada śnieg!"



Żuana dostała też kilka prezentów Imprezy nie ogarnęłam, ale na szczęście szybko i sprawnie już około drugiej udało się wszystkich wypchnąć na klatkę schodową, gdzie 20 osób czekało na windę tak intensywnie, że wyszedł sąsiad i groził wezwaniem policji. Po 10 długich i krzykliwych minutach Hiszpanie zrozumieli, że winda nie działa i poszli schodami. Na mieście oczywiście zgubiłyśmy większość gości. Sobota ponownie nie zaskoczyła - z okazji przyjezdnych z różnych części Algarve muzyka w naszych ulubionych klubach była po prostu straszna, humory się popsuły, nie uratował sytuacji ani barman o smutnej twarzy ani pan anarchista.














W niedzielę, czyli adekwatny dzień urodzin Żu, postanowiłyśmy wybrać się na plażę, gdyż, taaak, świeciło pięknie słońce. Zanim to uczyniłyśmy cała Szanowa rodzina zgromadzona na obiedzie z okazji urodzin mamy Szany (mamita, jeszcze raz wszystkiego najlepszego!) zaśpiewała przez skajpa "sto lat" dla Żuany. Na plaży wiatr wiał, ale postanowiłyśmy coś zjeść i urodzinowy obiad zamówiłyśmy w pracy Pana Psa, kusząc zły los, gdyż musiał nas on obsługiwać (que empregado de mesa!). Wieczorem, co by nie zwariować, wybrałyśmy się na portugalską a cita do Forum Algarve na McFlurry z M&Msami, ale o tym ciekawym miejscu może kiedy indziej. Na marginesie muszę przeprosić za rzadkie dodawanie notek - zajmujemy się 20 godzinami zegarowymi zajęć na przepięknej uczelni, przesiadywaniem w jeszcze piękniejszej bibliotece (Don Quijote po portugalsku... zwariowałyśmy!) lub stołówce lub na dworze łapiąc słońce, także próbą ogarnięcia tego, co się w Polsce dzieje na zajęciach (BUZIAK dla ADY!), chodzeniem na tańce, plażę i imprezy. Oraz tym, że jest nam zimno. Brrrr!

1 comentario:

  1. Spóźnione życzenia, bo tydzień był intensywny i czasu zabrakło odwiedzić Was wcześniej ;) Piszcie często, bo bardzo mnie relaksuje lektura Waszego bloga!
    Pozdrawiam, Meg

    ResponderEliminar