domingo, 3 de febrero de 2013

Bem-vindo Lisboa!



Jaki jest dystans między Warszawą a Lizboną? Między Lublinem - Warszawą i Lizboną? Między Rzeszowem, Lublinem,Warszawą i Lizboną? A Boguchwałą, Rzeszowem, Lublinem, Warszawą i Lizboną? A FARO?!
Brak czasu, stres i niepewność, czy w ogóle uda nam się wyjechać, uniemożliwiły nam jakiekolwiek przemyślenia na ten temat. Pakowanie w przeciągu doby, pranie i suszenie ubrań na każdym możliwym kaloryferze, załatwianie dokumentów na ostatnią chwilę i brak snu, który pozostał jedynie luksusowym, niespełnionym marzeniem...

Nieważne.
5:00 da madrugada i as wystraszone raparigas estao no warszawskim aeroporto. Kolejne minuty stresu ciągnął się w nieskończoność. Na mente deles jedynie  świdruje uma pergunta: czy zaakceptują nasz extra, erasmusowy bagaż, o wdzięcznej wadze 10 kilo, gdzie nie zmieściły się już pierogi i dodatkowe obcasy? Dlaczego lot do Madrytu o 10:30 już od piątej ma check-in i właściwie tylko gejty do Lisboa są zamknięte? Ciemność, krótkie i niełzawe pożegnanie z Polską, ostatnie zakupy (cola po 7 zł?!) i koszulka z mapą ojczyzny i już, wchodzimy między pasażerów, gdzie słyszymy znane i nieznane "ta bom" czy
"olha" tudzież "tudo bem?". Coraz bardziej podekscytowane, wchodzimy na pokład. Opalona hospedeira de bordo z pieknym uśmiechem i lśniącymi zębami, uprzejmie mówi "Bom dia". Zajmujemy miejsce, zapinamy pasy. W schowkach portugalskie gazety, na ekranach portugalskie animacje dotyczące seguranca. Niecierpliwa Szana zajmuje miejsce przy oknie. To jej pierwszy lot samolotem! Podekscytowana kręci się na siedzeniu, odlicza 3,2,1 leeecimy. Linie TAP, mimo brudnych skrzydeł samolotu i cholernie drogich biletów (jeden 570zł, caralhos!!!), wydają się profesjonalne i przyjazne klientom, szczególnie, jeśli chodzi o dobry posiłek.

Zatem zbliżamy się do Lisboa, widać ocean, wiatraki i białe domy, ziemia siedmiu wzgórz (o nosso professor nie kłamał :3). Stres chyba tylko o to, czy nie połamią nam się walizki i Pan Szanowny Portugalczyk zdoła wstać o 11, by nas powitać czule.
Wychodzimy, słońce, zielona trawa na lotnisku i rześkie powietrze. A Szana trafnie spostrzega iż pachnie basenem. A Joana nie zaprzecza. Dalej, as palmeiras. Woooooow! Jesteśmy w raju! Ay, Benjamim!









Tylko gdzie ten Żułauł...

W tak zwanym między czasie, nieznajomy Pan Polak prosi o pomoc. A Szana biegnie w podskokach by móc zapytać o os bilhetes em portugues. Uff, zrozumieli.

Dalej... już tylko... zaskoczenia. O Żułau, okazał się Hipso-Jezusem o długiej brodzie i z czerwonym emo-paskiem. Mamy jednak szczęście... O homem niezwykle hmmm... maluco (e "um pouco" ...), w niespełna 30 godzin, pokazał nam czyste coração de Lisboa i rozwiał nam wiele wątpliwości...







Palmy, wszędzie palmy! Pierwsze skojarzene to Miami Beach. "tam powietrze ma inny smak", oceaniczy, osiadający nadwybrzeżną mgłą. Czy jako Polki bardzo się wyróżniamy? Większość ludzi ma czarne lub ciemnobrązowe włosy, rzeczywiście, jest też (trochę nas to zaskoczyło) wiele osób o ciemnej karncji. Przeraża sposób, w jaki poruszają się samochody i piesi - dosłownie "każdy sobie rzepkę skrobie", wszyscy łażą jak chcą, szczególnie chętnie jak najdalej od przejścia, a nasz przewodnik śmieje się, gdy
krzyczymy, że nie można iść, bo "VERMELHO!!!" i gładko przechodzi między jedną kremową taksówką a drugą i dziwnym trafem nie wpada pod żółty mały tramwaj, tak typowy dla Lizbony. Policja udaje, że nie widzi.


Lizbona jest piękna, nawet przystanki metra świecą azulejos i pomarańczami. Chodzimy między wzgórzami, dzięki temu nie mamy problemu, by z każdego miejsca zobaczyć piękny krajobraz. 



















Urzeka bliskość oceanu - z chaosu stolicy wyjawia nam się romantyczna mini plaża, gdzie mogłybyśmy chyba zostać na zawsze, szczególnie w cieple słońca (godzina szesnasta!). Co drugi monumento przedstawia króla na koniu (dom Henrique Afonso czy jakoś tak), obok różnych restauracji koncerty dają dwuosobowe grupy śpiewaczek fado i ich gitarzystów. Urzeka ogromna Fonte de Monumental da Alameda, romańska, wokół której jak gdyby nigdy nic wybudowane zostały bloki i plac zabaw. 




Metro ma więcej niż jedną linię, a bar "paixao do amor" z rurą na środku to pozostałość (czy dziedzictwo?) średniowiecznego burdelu.

O BAIRRO ALTO a NOITE to spotkanie z żywą kulturą Brazylii. Słodkie, kameralne i darmowe (!) koncerty, które niemal wychodzą na ulicę (gdzie wszyscy chętnie piją i palą - kultura typowa de hacer botellon), gdzie nie liczy się wiek, pochodzenie, tylko muzyka, którą czuje się wewnątrz.



...to nasze pierwsze wrażenia z Lizbony, w której zdecydowanie NIE da się nie zakochać...

6 comentarios:

  1. Ja się zakochałam od samego czytania. *-*

    ResponderEliminar
  2. Pozazdrościć! Czekam na kolejne doniesienia :)

    ResponderEliminar
  3. Uwielbiam tego bloga i zdjęcie Oli z drzewkiem pomarańczowym (!!!) Wchodzę codziennie, żeby sprawdzić czy nie ma nowej notki. Od pierwszego posta dołączyłyście do grona "ulubionych". Pozdrawiam Was serdecznie i piszcie często! A ja tymczasem tenho que aprender a literatura africana...
    Meg

    ResponderEliminar