martes, 5 de febrero de 2013

A chegada para Faro!

Urocza jak cała Lizbona stacja Oriente,
to miejsce, gdzie już w piątek żegna nas Żułauł (mas não vão e casem comigo!), a my z duszą na ramieniu próbujemy wepchnąć 80 kilogramów bagażu do luksusowego (Lisboa-Faro 22 euro, dla erasmusów 17 euro, ale przemilczmy, bo dowiedziałyśmy się po fakcie:p), aczkolwiek spóźnionego (czy kogoś to dziwi?) o comboio portugues. I znów nie możemy sie nadziwić: ochy i achy nad wygodnymi siedzeniami, ekranami, na których puszczane są filmy z napisami (finalmente percebemos algo :p) oraz miejscem na nogi. Jedna rzecz, o której nie oświecił nas Żułauł, to ten mały szczegół, że wraz z biletem dostaje się wyznaczone miejsce w pociągu. Po pół godzinie przyjemnej podróży i zakłócaniu ciszy i spokoju innym pasażerom (nie istnieją przedziały) naszym szemrzącym polskim (tratavamos de falar espanhol, mas ja nao conseguimos) zaskoczyło nas dwóch panów bulwersem, że to ich miejsca. uch, zatem głupiutkie zabrałyśmy się szukając pomocy w oznaczeniach, bo czymże jest tajemnicze „6” na bilecie? Miły starszy pan, wyjaśnił, że powinnyśmy się udać do innego wagonu. E outra vez com todas as malas przechodzimy przez pociąg jak idiotki, śmiejąc się i przeszkadzając biednym pasażerom. Trafiamy na miejsce! Jednakowoż Żuana zapomina kurtki (a pewnie i głowy) i po godzinie znów musi robić z siebie a idiota wśród portugalskich uśmieszków. Opisałabym wam krajobraz, ale zdążyliśmy ledwo na ostatni wieczorny pociąg, więc generalnie nic nie widziałyśmy przez szyby. W trzy godziny przebyłyśmy 217 km, może z dwoma przystankami (ai, Albufeira!). Lekki stres pojawił się przy wysiadaniu z pociągu, jako że miałyśmy polegać na nieznajomym Portugalczyku (que raparigas tao responsaveis!). Okazał się małomówny (lub też przyzwyczaiłyśmy się do pana lisboeta), ale w miarę pomocny (no dobra, w ciągu 15 minut przechodzenia ze stacji do domu przez 10 minut nie ogarnął, że trzeba pomóc Żuanie, która przewraca się z walizką – ach te chodniki z kamienia). Nasz fart dotknął fazy PRZEFART, kiedy okazało się, że mamy pokój w centrum za pouco preco i to w sumie od zaraz (o senhor da casa przyszedł na drugi dzień, beijo, beijo, i wyszedł).


Mieszkanie jest ogromne, a ponieważ póki co w naszym pokoju pizga lodem, okupujemy salon i oglądamy portugalsko-brazylijskie bajki i telenowele. Nie możemy wejść do kuchni bo Irenka zapchała zlew (de verdade Iranka, której imienia nie możemy zapamiętać), a o nosso portugues kupił nam ciastka (bolos de Feijão) i się obraził. Całe szczęście, że pracuje, bo musiałybyśmy kupić mu smycz do wychodzenia na spacer connosco.

...zatem ALA MA KOTA, A ŻUANA I SZANA IRENKĘ I PSA.

4 comentarios:

  1. W Polsce tez pizga deszczem i śniegiem, za to przynajmniej w domu jest ciepło. Zdecydowanie wolałabym, żeby było odwrotnie. ;*

    ResponderEliminar
  2. kiedy zaczynają Wam się zajęcia? Mam nadzieję, że jeszcze załapiecie się i zdążycie wstawic kilka zdjęć z karnawału, tak jak obiecywał Petrov ;) Poza tym jedynej rzeczy, której możecie nam zazdrościć w tym tygodniu to Tłusty Czwartek!!! :P Ehh no dobra, nic nie może się równać z Waszymi Pasteis de Feijao. Napiszcie chociaż czy są takie dobre jak mówią ;)
    Meg

    ResponderEliminar
    Respuestas
    1. Jezu! To jest tak słodkie, że nie da się tego zjeść! Hah! Będzie osobny, stosowny opis przy kolejnej porcji nowych "potraw" ;) Miłego zajadania pączków!

      Eliminar
  3. Jesteście podłe ;f Pies Wam ciastka przynosi, a Wy o. Wriujecie od tego luksusu!

    ResponderEliminar