Jednak, co by nie było wam tak źle czytając nasze wynurzenia z raju, powiem, że mimo 16 stopni, wiatr nadyma atlantycki i zimno też nam bywa. Co zresztą wiadomo o Faro (li jedynie) choćby z naszych lekcji cywilizacji, to że miasto od samego oceanu oddzielają kilometry dziwnego zjawiska bagiennego zwanego Ria Formosa. Więc niestety to nie wygląda tak wspaniale, że idziemy na piechotę z domu 10 minut do plaży rozkładamy kocyki i opalamy się. Po 10 minutach możemy co najwyżej dotrzeć do doca z luksusowymi bądź nie łódeczkami. Zatem kilka dni temu w ramach niedzielnego łapania słońca postanowiliśmy wsiąść w autobus (jeden z czterech dostępnych w tej 60-tysięcznej mieścinie) i udać się na PRAIA DE FARO. Gdyby nie zahaczanie o wszystkie możliwe przystanki typu lotnisko (tak, tak, mają tu aeroporto!), myślę, że dojechalibyśmy w 15 minut, tymczasem zajęło nam to jakieś pół godziny (que tristeza, tao longe… :p).
Plaża duża, piękna, czysta. Fale oceanu nie jak w Nazaré, ale nie narzekamy. Nos już prawie czerwony!
Pan P. pokazuje nam gdzie pracuje, och jakie szczęście, że ma zniżkę. Bez SANGRIA się nie obejdzie. Wracamy – ile samochodów próbujących dostać się przez most na Ria Formosa, by tylko zobaczyć zachód słońca w to piękne lutowe popołudnie :)
U mnie za oknem 30 cm śniegu, wiec nie narzekajcie że macie zimno! :P Ulepiłam sobie bałwanka przed domem, wy takiego nie macie :P Trzymajcie się ciepło :)
ResponderEliminarMeg