domingo, 10 de marzo de 2013

Tavira

- Já estiveste em Tavira? - Não. Estamos em Portugal há cinco semanas! - Então onde vocês já estiveram? - Em Lisboa? 

To już czas, to już najwyższy czas, by Żuana i Szana ogarnęły swoje zegary biologiczno-wyjściowe i oprócz bogatego a vida noturna rozwinęły zmysły i zamysły podróżnicze, co by wklejać Wam milijon cudownych zdjęć z przepięknego i słonecznego Algarve (tudzież innych części Portugalii). Panie i panowie, udało się nam. Udało nam się opuścić granice Faro (pomijam codzienne podróże do wsi studenckiej Gambelas oraz wycieczkę na ilhę, o której nieco później), mimo okoliczności niesprzyjających, takich jak późne lub bardzo późne ułożenie się do snu czy też zmienność pogody, o której informowane byłyśmy na bieżąco przez kolegów Brazylijczyków będących już na miejscu. Nadmienić tu trzeba, że koledzy Brazylijczycy w swym przemyślunku postanowili udać się do miejsca docelowego prosto po imprezie, około siódmej. Na to jeszcze nie wpadłyśmy, może następnym razem? Ile zmartwień związanych z zapytaniem "wstać czy nie wstać" zostałoby rozwiązanych na samym początku. Zatem dzisiaj: TAVIRA.



















Miasto, a może miasteczko (niecałe 30 000 mieszkańców) położone około 38 kilometrów od Faro, mniej więcej w połowie drogi między stolicą Algarve a granicą z Hiszpanią. Dwa razy mniej zaludnione od Faro, wydaje się i większe i lepiej zagospodarowane i po prostu... piękniejsze. Dotrzeć mogłyśmy pociągiem lub autobusem, ale że w niedziele o pociąg o porze późniejszej niż 7:15 bardzo trudno, musiałyśmy korzystać z ukochanej firmy Eva Bus (która to ma także monopol na nasze biedne cztery linie miejskie) i zapłacić aż, auć, 8,20 euro za os bilhetes da ida e da volta. W czasie niemal godzinnej podróży (38 km? powiedzmy - przystanki) mogłyśmy podziwiać zza okna zalane słońcem pola i domy z charakterystycznie wywieszonym na widok publiczny praniem (não percebo). Przejeżdżając przez Olhão jedynie raz zauważyłam kajobraz, który miał być typowy dla tej mieściny (kubistyczne miasteczko z białymi domami), ponieważ większość wyglądała nadzwyczaj przeciętnie. Oczarowała nas za to docelowa Tavira. Może nie do końca dworzec autobusowy, na którym nie było nikogo, kto mógłby udzielić jakiejkolwiek informacji, także nikogo, kto sprzedawałby bilety w kasie. Jednak trudno mi się było o to martwić, gdy przez szybę owego dworca ujrzałyśmy prześliczne zabudowania miasta nad Rio Gilão.

Nie wiedzieć czemu, na sam postanowiłyśmy się udać w zupełnie przeciwną stronę, w górę (Żuana zakomunikowała, że lubi się wspinać po prostu), i okazało się, że trop był prawidłowy (de verdade, nie przygotowałyśmy się wcale do podróży), gdyż znalazłyśmy ruiny Castelo de Tavira z ogrodem, schodami stromymi i wąskimi bez barierki i przepięknym widokiem na miasto oraz na Igreja Santa Maria do Castelo. Do pełni szczęścia niewiele nam trzeba było - só um galão ou um bolo pequenino, zatem udałyśmy się w dalszy spacer. W trakcie poszukiwań kafejki niedrogiej, przyjaznej i najlepiej wypełnionej Portugalczykami, odkryłyśmy kilka ciekawych os monumentos przypominających o epoce rzymskiej tych regionów, takich jak kolumny doryckie. Zastanawiałam się, czy rzeczywiście są pozostałością tychże czasów czy może po prostu nie tak dawno wybudowaną quase-atrakcją działającą na turystów. W każdym razie wkomponowują się wspaniale w krajobraz nadrzeczny wraz z palmami, większymi i piękniejszymi niż w Faro.

Między krętymi uliczkami znalazłyśmy też przepiękny ogród z ławkami, palmami i małym, uroczym kościołem. Podwieczorek, śniadanie czy też kolację postanowiłyśmy zjeść w prawdopodobnie najbardziej ekskluzywnej możliwej kawiarni (ilu Brytyjczyków, panie, ilu, ciastka nam wykupili!), ale wcale nie było tak drogo, więc się, mamy nasze, nie martwcie.

Widok za to miałyśmy na o fonte, kolejny o monumento estranho i mini praça.

Uroczo, bardzo uroczo było, dopóki nie zaczęło padać i resztę wycieczki spędziliśmy stojąc pod budynkiem z kolumnami przypominającymi nieco krakowskie Sukiennice (no ale bez przesady) tocząc rozmowy po portugalsku we wersji brazylijskiej (odeio, aua!). Wycieczka nasza długa nie była, ale za to jaka przyjemna jak na niedzielne popołudnie. Pierwszy krok w działaniu "podróże" poczyniony, trzymajcie kciuki... albo po prostu przyślijcie nam kilka euro na następne wojaże, a i zdjęć będzie tu mnóstwo! :)

No hay comentarios:

Publicar un comentario